ŻÓŁĆ – debiutancki komiks poetyczny

Nowy rok, nowe wyzwania, nowe komiksy. Na horyzoncie pojawia się twór, który może nie jest do końca pionierski. To nie pierwszy raz. Do standardowych, komiksowych elementów, tekstu i ilustracji, dorzucono jeszcze jeden. Poezję. Żółć, debiut Łukasza Gamrota, zrealizowany jest w mało spotykanym rodzaju narracji, który próbowano zaszufladkować jako komiks poetycki, poekomiks lub poemiks. Nie lubię zamykania świata w pojęciach, zawsze kojarzy mi się to ze stawianiem granic tam, gdzie ich nie ma. Czemu ograniczać się do etykiet, kwantowanych barw wszechświata, zamiast cieszyć się samym produktem? Niektórzy (a recenzenci w tym brylują) lubią po prostu mieć wszystko uporządkowane.

Chęć zaszufladkowania debiutu Łukasza Gamrota może skończyć się tragicznie. Żółć wyraźnie składa się z dwóch składników. Z jednej strony jest poezja autora, a z drugiej ilustracje, które stworzył Artur Denys. Kadry, z tekstem lub bez, jeszcze nie tworzą komiksu, prawda? I tu zaczynają się schody. Czytelnik ma w środku wybór, może poczęstować się wierszem, lub spróbować złożonej wersji, połączonego tekstu z warstwą graficzną, w której autor pełni rolę narratora. I fajnie, choć nie jest to wykładnia przyświecająca całemu albumikowi. Chociażby otwierający album Żer został zobrazowany czystymi grafikami, korespondując z tekstem z sąsiedniej strony i zbliżając się na rzut kamieniem do ilustrowanej książki. W obu wersjach formuła się sprawdza i pomaga interpretować niełatwe w odbiorze wiersze.

Poezja Łukasza Gamrota stroni od rymów, za to dość często zauważyć można powtórzenia. W O czym śpiewają kaszaloty, fraza „A teraz wyobraźcie sobie”, wprowadza ruch między akapitami. Wersy przepychają się między sobą, obracają, mieszają w głowie czytelnika, wymuszają interpretację, nakłaniają, aby się rozejrzeć wokół siebie, czy w głąb swojej duszy. Wtedy przychodzi Artur Denys i wprowadza nową płaszczyznę, dodaje nowe elementy, poszerza percepcję i drażni oko. Nie ma tu liniowej fabuły, ale całość zobrazowana jest w jednorodnej, ciężkiej, brunatno-karminowej tonacji znanej doskonale w zalanych zmierzchem osiedlach z wielkiej płyty.

Mimo że Żółć to zbiór wierszy, można wyczuć oś, wokół której krążą. Charakter, styl. W końcu tytułowa wydzielina wylała się z wątroby jednego poety. Czuć porozrzucane wspomnienia autora, jak choćby gdy zagląda on do okna sąsiadki. Znalazło się miejsce na komentarz pandemicznej sytuacji, która ogarnęła świat i medialnego szumu, który jej towarzyszy. Są refleksje nad wyniszczaniem świata przez człowieka, a czasem autor schodzi do dużo bardziej prozaicznych tematów, takich jak picie wódki na mieście.

Dość sporym zaskoczeniem dla mnie jest fakt, że okładkę zdobi tylko i wyłącznie nazwisko pisarza. Nawet jeżeli traktować Żółć jako zbiór zilustrowanych wierszy, to w moim odczuciu Arturowi Denysowi miejsce na froncie należy się i już. Podczas premiery zapytano twórców o taki stan rzeczy. Odpowiedź, która padła, była mocno wymijająca. Oczywiście, gdyby nie wiersze Łukasza Gamrota, nie byłoby tego komiksu poetycznego. Z drugiej strony, nie wyobrażam sobie, choćby przy Inhalacjach, braku sześciu kadrów, prostych, acz sugestywnych, w których dostrzec można falujące morze. Po chwili studiowania planszy zaczynam oddychać w rytm poruszania się po kratkach i chłonę z nich gęsty klimat. Kunszt. Brawo!

Przyszła pora na moje ulubione ćwiczenie ze szkoły, czyli interpretację wierszy. Czy ja się czuję na siłach, aby odpowiedzieć „co autor miał na myśli”, pisząc swoją poezję? E tam, nawet nie będę się starał, autor wysnuwa szalone parabole przybierające kształt bicia jego serca. Żeby je zrozumieć, musiałbym wejść do jego głowy. Za to po wrzuceniu wierszy na własną siatkę uczuć i wspomnień widać jak na dłoni, że Żółć służy jako pług, który ora duszę. Wydobywa to, co pod skórą, a nie wszystko to pachnąca gleba. Część, niestety, ale śmierdzi.

Poukrywane zranienia, choćby w relacji z ojcem, niczym ropiejąca zasklepiona rana, którą jak tylko się dotknie, to się otwiera. Taki też cel, może i dzięki Łukaszowi Gamrotowi wzniosę się na poziom refleksji, dzięki której stanę się lepszym człowiekiem? Klucza do zrozumienia Żółci trzeba poszukać w samym sobie, takie zadanie stawia przed czytelnikiem autor. Drugie to autoocena prowadząca do oczyszczenia, choć poziom goryczy, którą nasączone są wiersze, może przeważyć w drugą stronę. Analiza wniosków może postawić czytelnika nad przepaścią, z której zionie depresyjna ciemność zapraszająca do tego, aby się w niej zatracić.

Choć może nie ma co tak głęboko zerkać w swoje „ja”, bo Żółć niesie też treści na poziomie ogólnym, w końcu tytuł to słowo na wskroś nasze, narodowe. Nie ma innego wyrazu, który składałby się wyłącznie z liter diakrytyzowanych. Szalony szczegół, prawda? Tytułowa płynna wydzielina wątroby wspomaga procesy trawienne. Z albumu wybija myśl o tym, czym my, Polacy, się karmimy. Wystarczy rzut oka na grafikę zdobiącą okładkę, ponury blok oświetlany z jednego okna przez światło telewizora. Toć wylewanie żółci, pałanie gniewem i konsumpcja frustracji przy obrazach z dziennika telewizyjnego, to niemal nasz sport narodowy. Wystarczy przewlec przez to wszystko nitkę, aby uzyskać zgrabną puentę, spinającą udany debiut.