Jakub Hinc - Lęki Milenialsa

„Żółć” to debiutancki tomik poetycki Łukasza Gamrota. Zbiór niezwyczajny, bo opowiedziany nie tylko słowem, ale też obrazem, oszczędną, prostą i wyraźną kreską Artura Denysa – pisze Jakub Hinc

Poszukując swojego artystycznego wyrazu Łukasz Gamrot zabija ojca, niemal uniepokalania matkę, miota się wśród młodzieńczych erotycznych pragnień i w końcu gubi się w codziennych lękach. Staje się w ten sposób głosem swoich czasów, głosem swojego pokolenia, pokolenia Y.

To swego rodzaju manifest, który znajdujemy w zamykającym całość utworze dającym tytuł tomowi:

„Nie było dla nas nowych miejsc, plemion ani krain.
Nie został nawet skrawek tego świata,
Który mogliśmy nazwać swoim miejscem,
Nadać prawa, opisać zwyczaje, wykarczować lasy,
Oswoić zwierzęta. Nie było, więc wykarczowaliśmy
Swoje serca, a w wąwozy żył wpuściliśmy dzikie zwierzęta”.
 

Lęki Milenialsów, choć ludziom innych generacji mogą wydawać się niezrozumiałe, wyrzucają czytelnika poza strefę komfortu. Może nadszedł już czas, by ich w końcu posłuchać, bo nie są one aż tak inne od lęków starszych pokoleń. I warto „wychylać się poza kolejne framugi” (z „A śpiew to droga ucieczki”), by dostrzec coś więcej niż tylko „czystą taflę okien, z zaciekami telewizji na twarzach domowników” – jak w „Odpływie”.

Nieprzypadkowo więc tomik ten otwiera wiersz „Żer” opisujący strach przed pandemicznym zagrożeniem dnia dzisiejszego, lękiem, który towarzyszy nam już ponad roku, lękiem, który wręcz paraliżuje pierwsze polskie pokolenie nieznające wcześniej żadnego realnego zagrożenia. Ale jest to też wstęp do długiej listy lęków egzystencjalnych i „globalnych”. Indywidualnych i populacyjnych. I gdy Gamrot pisze „Dzisiejsze wiadomości chciałbym zacząć od historii wymierania”, to przywołuje te realne zagrożenia, które powinny wszystkim spędzić sen z powiek. Gdy więc czytamy w „O czym śpiewają kaszaloty”:

A teraz wyobraźcie sobie młodego kaszalota,
który wyrzucił z siebie morze,
a w potężnych aortach zamiast krwi
zorzą płonącego, lepkiego świata –
płynny plastik, pulsar, śpiew”,

widzimy aktualny komentarz do naszej codzienności, do nieuchronnie nadciągającej zagłady ekologicznej, do naszego końca, który jednak nie dobiegnie swoich dni na przedmieściach, choć i one w oczach autora „Żółci” rysują się jako daremna ucieczka przed miastem z jego chorobami i płucami skurczonymi od soli i tytoniu.

Ale Gamrot wyrasta w swojej poezji ponad lęki egzystencjalne i podążając śladami tych, którzy już wiele pokoleń przed nim, od czasów mitycznego Edypa, próbują zrzucić chomąto nałożone na barki przez ojca uosabiającego zastany porządek świata. Choć stara się z nim rozprawić, czyni to jednak jakby wciąż nie był pewny, czy wolno mu już „zabić” ojca, odciąć się od niego i „wyzwolić” matkę. To raczej skarga skrzywdzonego dziecka, niż dorosły bunt, jak choćby w wierszu „Trzecia rzecz o moim smutnym ojcu”, w którym autor pisze: „Pamiętam upalny sierpień, ojciec wziął pas i zaprowadził mnie do garażu”.

I chociaż wyzwolona erotyka zda się być immanentną cechą obecnego czasu, Gamrot z taką samą niepewnością, pozwala sobie odkrywać pożądanie. I chociaż „Białe morze leniwie przecinało nasze krocza” w wierszu „Krew; druga dekada sierpnia”, to wciąż można odnosić wrażenie, że jedynie skrywając się nocą, z napięciem, podchodzi pod okno sąsiadki. Jakby wciąż nie był pewny, że może otwarcie podzielić się seksem, opowiedzieć o tym, co czuje.

Ale jest też w tej poezji odwaga pozwalająca autorowi na konfrontację z rzeczywistością. Niemal z każdej strofy dobiega wycie ukrytego w nich dzikiego, agresywnego zwierza, który tylko czyha, by wychynąć i rozszarpać zgnuśniałego człowieka tkwiącego przed telewizorem, niezdolnego do krytycznej oceny treści, czy raczej podawanej mu wartkim strumieniem papki medialnej.

Ale tomik ten to też eksperyment, polegający na połączeniu wiersza i obrazu. Wyraźna, gruba kreska, intensywne tło i mocno zarysowany kontur postaci stworzony przez Artura Denysa pozwala drugi raz wczytać się w przekaz poety. Bo na planszach sąsiadujących z tekstem, w komiksowych okienkach Denys rozpisał ten wiersz po raz drugi. Wizja grafika nie tyle więc nawet uzupełnia przekaz słowny, co tworzy zupełnie nowe przestrzenie dla recepcji utworu, tym razem już podanego łącznie jako tekst i obraz. Obraz tak dalece sugestywny i jednocześnie tak dalece skorelowany z tekstem, że trudno wręcz uwierzyć, że nie stworzyła go ta sama osoba, która jest autorem wierszy. Czasem obraz narzuca swoją narrację, wizję często inną niż powstaje w umyśle czytelnika „czystego” tekstu. To jednak pozwala na dokonanie wyboru, na świadomą decyzję czy wizja grafika się podoba, czy jest zgodna z wizją odbiorcy, czy też może wiersz pozbawiony obrazu pozwala na więcej interpretacji.

Przy całej swojej „milenialskości” to właśnie zilustrowana przez Denysa „Żółć” może być dla Gamrota szansą na własne imię, własne słowa, własną narrację, na odcięcie się od ojca, przepracowanie lęków i gdy „wieczorami wychodzimy na zewnątrz, mówi się w osiedle…” udało mu się wyjść i obłaskawić dzikie zwierzę, by zapłonęły w żyłach „potężne psy, zerwane z naprężonych jak pępowina łańcuchów, które te skurwysyny zasadziły za rzędem garaży”.