Autor Agnieszka Bień
W tym trudnym dla nas wszystkich czasie sesji chciałabym Wam polecić jakąś przyjemną, kojącą i pozwalającą uciec od codziennego stresu lekturę. W ostatnim czasie trafiła jednak w moje ręce pozycja wydawnicza, którą można by określić jako zupełne przeciwieństwo powyższego opisu – książka wymagająca, przygnębiająca i mroczna. A ponieważ uważam, że dobrej literatury nigdy nie za wiele, a do takiej kategorii zdecydowanie owa książka się zalicza, zapraszam Was – nawet w czasie sesji – w mroczną podróż po zakamarkach miasta i ludzkiej duszy.
Żółć Łukasza Gamrota – bo o tej książce mowa – wydana została pod koniec 2020 roku przez Fundację Rozwoju Inicjatyw Regionalnych oraz Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi. Jak pisze wydawca, jest to pierwszy w Polsce debiut poetycki w postaci komisu literackiego. Niezaznajomiona wcześniej z tym gatunkiem, muszę uznać go za bardzo ciekawy eksperyment – otrzymujemy bowiem ten sam tekst poetycki w postaci zarówno klasycznego wiersza, jak i jako składową komiksu. Te dwa podejścia wymuszają zupełnie inny sposób recepcji tekstu wynikający z naszych przyzwyczajeń czytelniczych, co otwiera przed nami jego wielowymiarowość i pozwala na rozmaite sposoby interpretacji.
Jeśli chodzi o treść książki – cóż, opisanie świata przedstawionego i jego fabularnego continnum graniczy w tym przypadku niemal z cudem. Żółć to bowiem bardziej obrazek z ginącego świata aniżeli spójna opowieść. Jeślibym miała pokusić się o szkicowe nakreślenie tematyki utworu, ograniczyłabym się do wymienienia pewnych motywów stale się przez niego przewijających. Mamy tu do czynienia z bohaterem zbiorowym – młodymi ludźmi żyjącymi w betonowej dżungli wielkiego miasta. „Żyjącymi” to chyba nawet za dużo powiedziane – wydają się oni bowiem jedynie egzystować, codziennie na nowo obumierając w ciasnych klatkach własnych mieszkań. W radzeniu sobie z poczuciem zagubienia, traumami z dzieciństwa i beznadzieją pomaga im uleganie rozpaczliwej, bo podszytej chęcią chwilowego zapomnienia, namiętności i żądzom cielesnym. Miasto – równoprawny bohater książki – nie daje jednak za wygraną: rozgrywające się codziennie na jego ulicach przerażające wydarzenia zachęcają do ucieczki, z drugiej jednak strony – tkwiącym w nim ludziom skutecznie tę ucieczkę udaremnia, utrzymując ich w stanie permanentnej niemożności i nęcąc swoimi hedonistycznymi urokami.
Te poetyckie impresje ze świata w przeddzień zagłady (lub tuż po niej) są niezwykle sugestywne – autor niemal maluje słowem przerażające i brutalne obrazy, które zostają pod powiekami na długo po zamknięciu oczu. Niemały udział w tym uplastycznieniu opisu mają ilustracje Artura Denysa towarzyszące tekstowi w komiksowej części książki. Grafiki te, swoją przygaszoną, jednostajną kolorystyką oraz wyrazistą kreską, idealnie pogłębiają nastrój mrocznych wierszy Gamrota.
Czegokolwiek bym jeszcze nie napisała, będą to już raczej moje subiektywne doświadczenia ze spotkania z Żółcią aniżeli próba dalszego przybliżenia jej treści. Jest to bowiem książka z gatunku tych, o których nie da się za dużo opowiedzieć – trzeba ją po prostu przeżyć, a najlepiej: poczuć w trzewiach, usłyszeć wypełniające ją ujadanie wściekłych psów oraz poczuć wydobywający się z niej swąd płonącego miasta. Na zakończenie wrócę więc do myśli, którą zawarłam na początku niniejszej recenzji – jeśli szukasz miłej i przyjemnej lektury, nie sięgaj po Żółć. Jeśli szukasz czegoś innego, a w szczególności czegoś, co Tobą wstrząśnie i nie da o sobie zapomnieć – wiesz, co robić.